Zobacz więcej na Facebooku

Chciałabym napisać o pewnego rodzaju ‘terapii’, która wzbudza we mnie skrajny sprzeciw.
Towarzyszy jej desperacja i cierpienie rodzica, dziecka a wszystko dzieje się w medycznie ‘bezpiecznych’ warunkach, czyli w szpitalu.

"Terapia głodówką”, czyli przemoc z monitoringiem medycznym

Mam na myśli “terapię głodówką” w szpitalu, gdy po wykonaniu badań, stwierdza się, że dziecko ma wszelkie umiejętności do jedzenia i z medycznego punktu widzenia jeść powinno. Ale nie je. Po ustaleniach, że dziecko fizycznie jeść potrafi wszystko, a mimo to “uparcie”(?!?) je wybiórczo wdraża się procedurę, w której dziecko dostaje zwyczajne szpitalne jedzenie co 3 godziny. Na zjedzenie posiłku ma jakiś czas, gdy minie następny posiłek jest znów za 3 h. Przez cały proces parametry fizjologiczne dziecka są monitorowane. Sukces polega na tym, że dziecko zmieni swoje zachowanie (ważne, że chodzi o zachowanie, a nie wewnętrzną rzeczywistość: odczucia, emocje, przekonania itd.). Wystarczy, że zje. Wtedy wszyscy będą zadowoleni, zostanie ponownie przyjęte, otrzyma uśmiech, i słowo “a widzisz! Nie było tak źle”! Zasłuży na uwagę, szacunek i znów stanie się widzialne.

Podsumowując: Jeśli badania medyczne nie wykazują odstępstw od normy (skupione oczywiście są na medycznych i fizykalnych, motorycznych aspektach)- dziecko musi się do tej normy dopasować. Nie ważne jakim kosztem. Nie ma tu miejsca na trudną historię uczenia się dziecka, indywidualne możliwości adaptacji, emocje i wszystko to, co  dziecko dźwiga. Dorośli chcą, żeby było “normalnie”- i ma być.

Takich historii “głodówkowych terapii” znam setki. Niestety.

Dziś potrzebuję zabrać głos w tej sprawie

Nie pisałam nigdy na ten temat, bo nie chciałam wywoływać wojny, ani większej niechęci, czy braku zaufania do lekarzy. Nadal nie jest to moją intencją. Znam lekarzy oraz szpitale czy odziały, które z otwartością pomagają, leczą i wspierają ciało i fizjologię. I z całego serca im za to dziękuję.

Ale nie umiem dziś przemilczeć tematu głodówek. I nie chcę. Potrzebuje pokazać moją perspektywę, żeby Ci rodzice, którzy czują, że to nie jest dobre dla ich dzieci, którzy mają obawy, których intuicja choćby cichym głosem szepcze, że to nie tędy droga…poczuli się silniejsi i odważniejsi do zaufania i posłuchania tych podszeptów.

Głodówka, jako forma “terapii”, która ma sprawić, że dziecko zacznie jeść, jest dla mnie niedopuszczalna.

Dlaczego?

Bynajmniej nie dlatego, że nie działa!.
Tak! Wiem, że mnóstwo rodziców pisze, że u nich głodówka nie zadziałała. Często nie działa. I dobrze. Ale niestety często działa!. I mimo tego nadal uważam, że jest niedopuszczalna, bo koszty, jakie ponosi dziecko mogą być druzgoczące! Zjedzenie kotleta, czy ziemniaków nie wyrówna  wewnętrznych strat, jakie dziecko ponosi, gdy styka się z taką przemocą. Wiem, że istnieją sposoby na odżywienie dziecka inne niż ‘złamanie’ go głodem i wielu rodziców korzysta z nich.

Co się dzieje podczas „terapii głodówką”?

Dziecko jest w obcym miejscu, w szpitalu. O tym, jak się każdy z nas czuje w szpitalu nie trzeba się rozpisywać. Niepewność, stres, małe poczucie bezpieczeństwa, samotność, tęsknota.
Pobyt w szpitalu to wyrwanie ze znajomej bezpiecznej rutyny, to pobyt w obcym miejscu, przy obcych dźwiękach, ludziach, zapachach. To niepewność, strach przed zabiegami, badaniami itd. Dziecko, jak każdy, czuje się właśnie w taki sposób. Albo nawet jeszcze gorzej i mniej pewnie, bo jednak jego siła i ‘pozycja’ jest dużo mniejsza niż człowieka dorosłego.

Jeśli dodatkowo, zachowanie dziecka , czyli wybiórcze jedzenie, zostanie potraktowane jako patologiczny objaw, złe, niepożądane zachowanie, odstępstwo od normy….to poziom utraty bezpieczeństwa jest jeszcze większy.
Dziecko czuje, że robi coś, co jest ZŁE. NIEPORZĄDANE. NIENORMALNE. NIE POWINNO tak robić. To ŻLE, że tak robi, czyli je tylko wybrane produkty.
Zostaje poddane badaniom. Tak to kolejny stres, ale badania czasem są potrzebne.

I nadchodzi ten moment

Badania wykazują, że nie ma absolutnie żadnego medycznego powodu, który usprawiedliwiałby (tak, to słowo sugeruje winę) wybiórcze jedzenie.
Zatem to, co złe, niepożądane, nienormalne, czyli wybiórcze jedzenie to….wola dziecka. To jego decyzja. Często tu tez pojawia się sugestia w stronę ‘nieudolnego’ rodzica, który nie był do tej pory wystarczająco silny ( w moim odczuciu przemocowy), żeby zmusić dziecko do zniszczenia w nim tego pierwiastka złej woli, tego zepsutego czegoś, co sprawia, że mimo braku medycznych trudności dziecko nie je. Musi jeść. Bo ‘normalne’ dzieci muszą jeść., żeby być zdrowe i żeby dorośli czuli się bezpiecznie.

Zatem podsumowując: dziecko czuje stres, napięcie, niepewność, a może lęk i wiele innych trudnych emocji, gdyż przebywa w obcym miejscu, wśród obcych zapachów, dźwięków, ludzi i jest poddawane obcym, często nieprzyjemnym lub bolesnym badaniom.

Dodatkowo, szybko okazuje się, że to, z czym lekarze mają zamiar ‘walczyć’ , leczyć i co ma ulec przemianie, nie jest choroba, organ wewnętrzny, nieprawidłowo działający układ. To, co musi ulec zmianie, naprawieniu i uleczeniu jest samo dziecko, to coś w środku niego, które ‘nie chce’ jeść.

Rodzic słyszy, że trzeba wywołać odruch głodu. Pewnie słyszy jeszcze mnóstwo innych rzeczy. Ja słyszę od rodziców informacje typu „ wie Pani, dziś to się dzieciom już w d**** przewraca’, „jak on ma jeść, skoro je tylko słodycze?!?!, „po dwóch-trzech tygodniach, jak poczuje głód i zobaczy, że nie ma nic innego -zacznie jeść”.
Ale w tym poście chce skupić się na dziecku. To, co przezywa rodzic to zazwyczaj odrębna historia o traumie.

Jaka jest naturalna reakcja na stres?

Mobilizacja. Gotowość do walki lub ucieczki.

Wtedy dziecko zaczyna płakać, marudzić, bać się jeszcze bardziej, smucić, prosić mamę, żeby przestała, obiecywać, wstydzić, czuć się winnym. Masę trudnych rzeczy dzieje się w takim dziecku.
Dziecko albo ucieka : czyli odmawia jedzenia, mówi, ze nadal nie jest głodne, mówi, że będzie jeść obiadek, ale jak skończy 18 lat, mówi, że boli brzuch, że później, że już się najadło, dłubie w talerzu. Odwleka, rozprasza się. Cała masa ucieczkowych zachowań. Wciąż jeszcze wierzy, że uda mu się uciec, uniknąć niebezpieczeństwa, którym jest przekroczenie jego granic. W świecie dorosłych często nazywamy to gwałtem. Chce uniknąć gwałtu na sobie, albo chociaż go odwlec.

Dziecko może też walczyć.
Odsuwać ze złością talerz. Krzyczeć. Wołać o swój batonik/mleko/sucharek, czy cokolwiek co je i co jest dla niego z różnych względów bezpieczne. Złościć się. Wyzywać. Kopać. Płakać. Wpadać w histerię. Zaciąć się w uporze i pokazywać światu całą swoją złość i niezgodę. Zamykać buzię. Pluć jedzeniem. To również sposób uniknięcia zagrożenia gwałtu.

To fizjologiczna reakcja: walcz-uciekaj, a  nie przemyślana, świadoma, czy jak niektórzy twierdzą złośliwa strategia.

Dodatkowo, naukowcy odkryli już dawno, że w stanie mobilizacji w obliczu zagrożenia, krew szybciej jest transportowana do mięśni (żeby zwiewać lub się bić),a we krwi zwiększa się poziom glukozy. Paradoksalnie nie są to warunki, które sprzyjają temu, żeby poczuć głód lub ‘wywołać odruch głodu”.

Rodzic ma być dzielny, czyli nie reagować. Ewentualnie tłumaczyć i prosić.  Z moich doświadczeń wynika, że rodzic często sam jest w stanie odrętwienia, przygnieciony wzbudzonym poczuciem winy, wstydem, strachem i bezsilnością.

Lekarz karze czekać.

Na co?

Oficjalnie aż dziecko ‘pójdzie po rozum do głowy’, czyli pozwoli się zgwałcić po dobroci. Pozwoli przekroczyć granice, które jego ciało z różnych powodów postawiło i mówi ‘nie.

Tak naprawdę to, co ma nastąpić to moment, w którym układ nerwowy dziecka przejdzie w kolejny fizjologiczny stan. Chodzi o zakwalifikowanie zagrożenia przez układ nerwowy jako beznadziejnego, takiego, przed którym nie ucieknie, ani z którym nie wygra. Nie ma wokół niego nikogo, kto mógłby pomóc mu w walce lub ucieczce.

Dla układu nerwowego zagrożenie, przed którym nie da się uciec, ani wygrać jest śmiertelnym zagrożeniem. Gwałt na granicach dziecka jest już nieunikniony i całe ciało dziecka to czuje. Zatem zrobi dla niego ostatnią rzecz: sprawi, żeby jak najmniej czuło w tym momencie przekraczania granic.  W takiej sytuacji uruchamia się nerw błędny grzbietowy , co umożliwia ‘zamarcie’, odcięcie się’ lub ‘poddanie’.
W stanie zamarcia, odcięcia się oczywiście również odcinamy się od potrzeb i odczuć, w tym głodu. Jest to skrajna forma poddania się i pozwolenia, żeby sprawca zagrożenia ‘zrobił ze mną co chce”.
W świecie zwierząt taki stan poddania się, przymilania lub nawet zamarcia, czyli udawania śmierci jest ostatnią deską ratunku.

I dochodzimy do „SUKCESU”

Tadam!

Dziecko zjadło obiad.

Powoli, albo łapczywie.

Nareszcie. Ziemniaki, kanapkę.

Cud?

Sukces?

Zgwałciło się samo. Pod czujnym okiem lekarzy, przy monitorowaniu parametrów medycznych. Przy asyście innych specjalistów.

To dziecko usłyszy również, że taki gwałt, przekroczenie granic, przymus bez kompletnego zrozumienia jest dla jego dobra.

Gdyby patrzeć na taką ‘terapię’, jak na próbę sił, walkę: to sukces polega na tym, że wygra silniejszy. Słabszy musi się podporządkować.

Siła triumfuje. Słabość musi ulec. To przykład przemocy, medycznej, terapeutycznej? Nie wiem. Ale jest to przemoc.

I jeśli w kimś pojawiłaby się wątpliwość, czy cel uświęca środki, to chce zostawić tu ważne pytania:

Czego dziecko uczy się w tej sytuacji o sobie?

Czego dziecko uczy się o jedzeniu?

Czego uczy się o relacji z innymi?

Jeśli zdrowe, harmonijne, radosne i przyjemne jedzenie to wynik (prócz umiejętności) kontaktu z własnymi potrzebami, zaufania im, poczucia, że potrafię o nie zadbać, potrzeby bycia z innymi i dzielenia z nimi wspólnych chwil ( np. podczas posiłku) to właśnie to wszystko zamarło. Zamroziło się. Zostało zamordowane i uznane, jako niebezpieczne, złe.
Jeśli jedzenie i karmienie samego siebie to wynik miłości do siebie, to właśnie ta miłość została zamordowana. Bo dziecko miało w sobie coś złego, blokadę, która musiała być złamana. Nie można go było pokochać i zaakceptować z tą blokadą. Zrozumieć ją, a potem pomóc jej się zmniejszać, transformować. Trzeba było siłą ją złamać. Tak kończy się miłość. A jeśli nie mam miłości, na której jedzenie jest zbudowane, to pozostaje posłuszeństwo.

Jedzenie= posłuszeństwo.

Jedzenie = odcięcie od tego, co czujesz, bo to, co czujesz zostało uznane, za głupie, chore, nienormalne, bo inni tak nie mają.

Jedzenie= brak zaufania do siebie samego, bo inni jedzą, a Ty nie i to zostało uznane za patologię, złą wole i nieudolność.

Nie będę opisywać szczegółowo, jak takie doświadczenia wpływają na relacje z samym sobą, poczucie własnej wartości oraz relacje z opiekunem, bo nie chcę dokładać rodzicom, którzy to czytają.

To wszystko da się odbudować. Ale wymaga czasu i terapii. Psychoterapii, terapii traumy, bo ktoś odniósł ‘sukces’ i dziecko zjadło.

Jeśli uznajemy , że głodówką możemy wyzwolić odruch głodu i sprawić, żeby dziecko jadło, to zastanawiam się, do czego możemy się posunąć, jeśli dziecko nie ma odruchu życia?

Jakiej formy ‘wstrząsu’ użyć?

W „terapii głodówkowej’ mam też skojarzenia z wojną. W czasie wojny, wiele osób zostało doprowadzonych do tak skrajnego stanu, że w walce o przeżycie zgadzały się na okropne rzeczy. Czuły się wtedy poniżone, winne, czuły obrzydzenie, ale robiły to wszystko, bo to gwarantowało im przetrwanie.
Przetrwanie to potężna siła. W obliczu skrajnych warunków, skrajnej desperacji można zrobić wszystko. Przekroczyć siebie. Znienawidzić siebie za to, ale żyć.
U dzieci, do skrajnych sytuacji doprowadzić można łatwiej i szybciej. A jeśli dzieje się to w szpitalu, w ‘monitorowanych’ medycznie warunkach, wydawać by się mogło, że przecież nic złego stać się nie może.  Niestety.

Pisze o tym, nie żeby potępiać rodziców, którzy się na to zgodzili.

Sama jako rodzic wielokrotnie doświadczałam stanu, w którym pozwoliłam, żeby autorytet zdecydował za mnie i uciszyłam swoją intuicję. Znam uczucie desperacji, zmęczenia i zwątpienia w samą siebie.  Wielokrotnie wracałam do takich sytuacji na własnej terapii, bo były to dla mnie trudne momenty i przez wiele lat dźwigałam poczucie winy.

Do tej pory obserwuję u siebie postawę ‘uległości’, wobec lekarza, od którego czuję, że zależy moje życie. Do tej pory zauważam, jak zdarza mi się pozwolić lekarzowi traktować mnie w sposób, w jaki nie  pozwoliłabym nikomu innemu. Bo się boję i czuję bezradność. Bo jestem w ułamku sekundy w stanie ‘zamarcia’ lub ‘przymilania się’. Kiedyś czułam wtedy do siebie ogromna złość. Teraz staram się z czułością podchodzić do tych swoich reakcji, bo wiem, że z punktu widzenia mojego wewnętrznego systemu- ratują mi życie. Dlatego nie oceniam. Rozumiem.

Pracuję w tym temacie ze sobą i pracuję z innymi rodzicami. Wiem ile czasu potrzeba, żeby zaopiekować się takimi traumatycznymi dla nich doświadczeniami, zaopiekować się złością, bezsilnością, poczuciem winy, wstydu, lękiem, który nie został wtedy uznany.

Pracuję też z dziećmi, którym odbudowanie tego, co utraciły zajmuje wiele czasu.

Pisze o tym, bo jest to dla mnie misja budowania świadomości oraz wsparcia rodziców w takiej sytuacji.

Bo rodzice CZUJĄ się źle w takim doświadczeniu, ale nie dają sobie prawa do tego, żeby nadać temu wartość. Czasem usłyszenie, że ten ich intuicyjny głos ma uzasadnienie pozwoli nabrać odwagi i powiedzieć NIE.

Bardzo proszę , żeby powstrzymać się przed komentarzami i hejtem kierowanym do lekarzy w ogóle lub wypisywaniem nazwisk, nazw placówek itp. Ten post oraz historie wszystkich dzieci i rodziców, którzy doświadczają szpitalnej, głodówkowej przemocy poszłyby na marne, gdyby ich efektem był hejt,  zmniejszenie zaufania do lekarzy w ogóle i ulżenie sobie w złości. To nikomu nie posłuży.

Chciałabym, żeby ten post pomógł zaufać naszej intuicji. Nadał znaczenie nie tylko rzeczywistości zewnętrznej (zjadł- nie zjadł), ale również rzeczywistości wewnętrznej, która jest równie ważna.

Nauka jedzenia wymaga czasu, zrozumienia, uważności i delikatności. Nie idźmy na skróty.
Czasem odżywienie dziecka jest potrzebne. Czasem potrzebne są inwazyjne zabiegi. Nie jesteśmy w stanie uchronić przed tym naszych dzieci. Ale możemy być wtedy z nimi. Dawać im znać, że na tę chwile jest to niezbędne działanie i powoli, krok po kroku budować z nimi to, co jest niezbędne do nauki jedzenia.  Co najważniejsze możemy dawać im cały czas znać, że one  w środku są dobre i takie, jakie być powinny. Z takim wsparciem, nawet inwazyjne procedury mogą być wystarczająco bezpieczne, a dziecko nadal może rozwijać zaufanie do siebie, świata i być ze sobą w kontakcie.

Walka z dzieckiem i zmuszanie go do czegoś na co z różnych względów nie jest gotowe, pozbawienie go zrozumienia, czułości, pozostawienie samego z tym, co czuje,  jest traumą. Jeśli efektem traumy jest posłuszeństwo i podporządkowanie, zmiana zachowania, jeśli takie doświadczenie zostaje przez dorosłych uznane za dobre, skuteczne, potrzebne, to kim w całym tym dośwaidczeniu jest dziecko? Jak może o sobie myśleć?

Z tym pytaniem kończę ten post.
Dziękuję.

Iliustracja:  @adhityaps , https://magdalene.co/

Autorka Bloga

Małgorzata Tchurz

Na co dzień wspieram rodziców dzieci z trudnościami w jedzeniu. Na moją pracę ogromny wpływ mają moje osobiste doświadczenia z jedzeniem, a także doświadczenia, o których mnogość i różnorodność dbają codziennie moje dwie córki. Osobiste doświadczenia i rodzicielstwo pomagają mi pamiętać o najważniejszych dla mnie wartościach: autentyczności, pokorze, uważności na siebie i innych, akceptacji. Jestem entuzjastką rodzicielstwa bliskości, komunikacji opartej na szacunku i miłości.

W swojej pracy staram się łączyć wiedzę i umiejętności dotyczące pracy z ciałem, umysłem i zachowaniami. Kompetencje zawodowe zdobyłam jako trener metod opartych na relacjach (Growth trough Play System Mentor Certification), trener umiejętności psychospołecznych (Szkoła Treningu i Warsztatu Psychologicznego INTRA), terapeuta metod neurorozwojowych (certyfikowany terapeuta INPP), pedagog, licznych szkoleniach, warsztatach i konferencjach. Fascynuję się także i szkolę w metodzie Internal Family System, która pomaga przywrócić wewnętrzną harmonię i równowagę. Regularnie korzystam z sesji superwizyjnych i rozwojowych.

Jestem autorem kompleksowego programu wsparcia rodzin z trudnościami w jedzeniu KREBS®, właścicielem ośrodka Neuromind oraz Terapeutycznego Punktu Przedszkolnego dla dzieci z autyzmem.

Zobacz pozostałe artykuły

+48 88 30 30 007
sekretariat@neuromind.pl

Realizacja i nadzór: Sprawny.HR

KREBS® | Copyright 2024 | All rights reserved